Najnowsza produkcja Charliego Kaufmana to niejednoznaczna opowieść, która niemal w całości rozgrywa się w jednym miejscu. Rodzinny dom jednego z bohaterów filmu „Może pora z tym skończyć” to miejsce pełne symbolicznych odniesień.
Charlie Kaufman to reżyser o wyrazistym stylu. Każdy, kto oglądał choć jeden jego film, ten wie, że nic w nich nie jest oczywiste ani przewidywalne. Czas rzadko bywa w nich linearny i częściej niż opowiadać historię, snują refleksje. W ten schemat wpisuje się najnowsza produkcja reżysera, film „Może pora z tym skończyć”.
Przeczytaj także: “Dziecko Rosemary”: Najlepsze z upiornych mieszkań
Na początku filmu „Może pora z tym skończyć” wydaje się, że mamy do czynienia z prostą historią. Młoda kobieta ma poznać rodziców swojego nowego partnera. Jadą do ich domu w śnieżny, zimowy dzień. Szybko się dowiadujemy, że nasza bohaterka powątpiewa w trwałość tej relacji. Dopiero po jakimś czasie można poczuć „dziwność” ich relacji. Chwilami można nawet odnieść wrażenie, że Jake słyszy myśli swojej dziewczyny.
Sytuacja staje się jeszcze bardziej niejednoznaczna, gdy bohaterowie docierają do domu rodziców. Ich dziwne zachowanie, niemożność wyjścia z domu i igraszki z czasem szybko uświadamiają widzowi, że to nie będzie typowa historia. Choć surrealistyczny seans wymyka się logice, to trudno się od niego oderwać. Jest w nim coś niepokojąco hipnotyzującego.
Zamiast jednak zagłębiać się w symboliczne znaczenia dialogów i obrazów, zatrzymam się na chwilę w domu rodziców naszego bohatera. Jest to przestrzeń znajoma i obca zarazem, przyjazna i straszna. Dom mógłby być zarówno sceną horroru, jak i filmu familijnego.
Większość filmu „Może pora z tym skończyć” rozgrywa się w domu rodziców Jake’a. Mieszkają oni na farmie, gdzieś w Oklahomie. Już po tej lokalizacji, możemy się spodziewać określonego typu domu – białego, tradycyjnego, z kuchnią schowaną z tyłu, bez nowoczesnego designu. W takim też domostwie się znajdujemy.
We wnętrzach dominuje biała stolarka, wzorzyste tapety i tradycyjne meble. Można by pomyśleć, że to dom, jak tysiące innych, które już widzieliśmy na ekranie. A jednak jest w nim kilka akcentów, które zaskakują. Pierwszą rzeczą, na którą zwróci uwagę każdy choć trochę interesujący się designem, wnętrzami czy sztuką jest tapeta w jadalni.
Jadalnia jest zlokalizowana na lewo od wejścia. Jest to zaciszne pomieszczenie z wysokimi oknami, zabudową meblową na wymiar i drewnianą podłogą. Wąskim przejściem jest połączona z kuchnią. Na jej przytulny wyraz przekładają się drewniane meble, wzorzysty dywan, koronkowe zasłony i w końcu tapeta. Chciałoby się powiedzieć – TA TAPETA.
Jest to słynny wzór Compton firmy William Morris & Co, założonej przez Williamia Morrisa jednego z inicjatorów ruchu Arts & Crafts. Sam wzór jest autorstwa Johna Henry’ego Dearle’a i pochodzi z 1895 roku. Został specjalnie zaprojektowany dla Compton Hall w Wolverhampton. Był to dom należący do Laurence’a Hodsona. Stylizowane kwiaty i liście przedstawione na tapecie mają w sobie zarazem coś romantycznego, ale i złowieszczego. Trudno jednak wyjść spod ich uroku.
Na wytapetowanej ścianie zawisła reprodukcja słynnego płótna Caspara Davida Friedricha, „Wędrowiec nad morzem mgły”. Jest to nasycone symbolizmem dzieło niemieckiego romantyzmu, które ciekawie koreluje z treścią filmu „Może pora z tym skończyć”.
Kamera nie zabiera widzów do kuchni. Widzimy za to jej fragment z jadalni. To zapewne najbardziej staroświeckie pomieszczenie w całym domu.
Na prawo od wejścia znajduje się salon. Jest to ciepły i przytulny pokój, bardziej przewidywalny niż jadalnia. Tutaj oś wyznacza kominek. To pod jego dyktando ustawione są meble w tym sofa, fotele i stolik. Podobnie jak w jadalni, tak i tu odnajdujemy tapetę o stylistyce wywodzącej się z ruchu Arts & Cratfs. Jest jednak w zdecydowanie cieplejszej tonacji.
Z aranżacyjnego punktu widzenia, jest to poprawne, typowe dla środkowych stanów wnętrze. Jedyne co zwraca uwagę samej bohaterki, to rodzinne fotografie na ścianach.
Na chwilę akcja filmu przenosi się na piętro, gdzie zlokalizowane są sypialnie. Tam młoda kobieta odnajduje dawny pokój swojego partnera. Ściany są pokryte pasiastą tapetą. Wnętrze pełne jest starych zabawek i książek.
W tym pokoju kamera zwraca uwagę na książkę autorstwa Pauline Kael. Jest to krytyczka filmowa, która przez ponad 20 lat pisała dla „The New Yorkera”. Jej recenzje potrafiły wynieść film na szczyt bądź zepchnąć go w otchłań zapomnienia. Z pewnością obecność tej książki jest niczym puszczenie oczka do widzów przez Charliego Kaufmana, który przez krytyków nie zawsze był rozumiany.
Tym, którzy jeszcze nie oglądali filmu „Może pora z tym skończyć”, zdradzę, że naszej bohaterce w końcu udaje się wyjść z tajemniczego domu, co nie znaczy, że udało się jej wyjść z dziwnie opresyjnej relacji. Sam dom doskonale buduje klimat surrealistycznej historii – jest niejednoznaczny, pełen zakamarków, dość ciemny, choć nie na tyle, żeby wzbudzać strach, za to na tyle, by budzić niepokój.
Nie tylko hollywoodzkie gwiazdy chronią swoją prywatność i dbają o to, by ich domy stanowiły…
Filmy młodzieżowe to jeden z najtrudniejszych gatunków filmowych. Opowiadają o młodych ludziach, nastolatkach, ale tworzą…
Seriale o bogaczach i życiu w luksusie cieszą się dużą popularnością. Okazuje się, że miliony…
Pola lawendy w okresie kwitnienia tworzą piękne fioletowe krajobrazy. To dla nich tysiące ludzi co…
Lawendowe pola to jeden z symboli Prowansji - słynnego regionu na południu Francji. Tworzą one…
W trakcie wakacji, gdy jest upalnie, a promienie słoneczne wyraźnie rozgrzewają naszą skórę, łatwo jest…